Lem i Mrożek 1

by

Hej Tomku,
jak wiesz ostatnio mam szczęście do dobrych książek, a może nie wiesz, ale mam. Zaczytuję się głównie w korespondencji Lema i Mrożka, którą dostałem zresztą od Ciebie. Wyczytuję tam niesamowite rzeczy. Korespondencja ta jest dla mnie nawet ciekawsza (i to znacznie) niż Dzienniki Mrożka, pewnie dlatego, że on traktował je jako samopomoc, jemu miały służyć, są więc skrótowe, często niejasne i zawierają wiele byle jakich myśli i w byle jakiej formie zapisanych. W listach natomiast obaj dbają o styl i o jakość swojej refleksji, nie piszą byle czego. Większość rzeczy jest porządnie przemyślana a obaj mieli dużą dawkę krytycyzmu, co do własnych myśli, każdy z nich też pisze do drugiej osoby, więc musi się starać o zrozumiałość i jakąś ciągłość myśli, komunikatywność ogólnie - a tego prywatnym zapiskom Mrożka brakuje i to bardzo.
Jest tam mnóstwo zajebistych spostrzeżeń, których Ci tutaj wszystkich nie zreferuję, bo po prostu się nie da (albo ja nie dam rady :)  Będę Cię zresztą urabiał do tego, żebyś i Ty tę korespondencję przeczytał. Ale napisać chcę o czymś trochę innym, Opisują oni różne rzeczy, które są w ich środku ale też na zewnątrz ich. I wiadomo, o ile większość tych rzeczy, które są w ich środku po tych 50 latach jest bliska dziś czytelnikom - to nie dziwi, bo natura ludzka w swych głębokich warstwach nie zmienia się prawie wcale albo zmienia się bardzo powoli. Montaigne miał te same wewnętrzne problemy co np. zmarły przedwczoraj Barańczak: czuł się samotny, zastanawiał się w co wierzyć, skąd się wziął na tej planecie, chciał kochać, bał się, pragnął, zastanawiał jaką postawę ma przyjąć wobec rzeczywistości (inna rzecz, że ta rzeczywistość już jednego i drugiego była zupełnie odmienna). Więc aktualność tych opisywanych wewnętrzności - nie dziwi, przynajmniej mnie (nie wiem, może Ciebie dziwi? Ciekawe zresztą czy też będziesz tę aktualność odczuwał? Myślę, że chyba tak, bo mi się to wydaje jak najbardziej naturalne).
A co dziwi?
Dziwi mnie natomiast aktualność spostrzeżeń dotyczących tej zewnętrzności o której piszą. Czyli tego świata lat 60 i ich obserwacji. Piszą o naprawdę różnych rzeczach, czyli np o robieniu kariery w świecie literackim, o sztuce w ogóle, o kulturze - tak filozoficznie - ale też o tych brudnych codziennych zwyczajach robienia czegoś dzięki czemuś, po znajomości, po efekcie, o samochodach, o tłumach jadących na wakacje, o społeczeństwie konsumpcyjnym (!), o mnożeniu kupy plastikowych śmieci (sic!) o reklamach i ich natarczywości i o goliźnie w nich i o kierunku tych przemian, że będzie to rosło i się zwiększało (!!) i między innymi też o tym, że: wszystko już było, nic nowego się nie powie, nie stworzy.
Nie chcę tu teraz tych problemów roztrząsać a zwłaszcza tego ostatniego, który powinien nam wszystkim zatkać usta na wieki, ale nie zatyka. I to chyba i źle i dobrze jednocześnie, nie wiem, nieważne, Chodzi mi o to, że przez 50 lat zmieniło się w tej zewnętrzności tak naprawdę bardzo niewiele. Te różne rzeczy, które oni spostrzegają (zresztą często jako "nie nowe") są do dziś bardzo aktualne. Przeraża mnie to trochę bo świadczy o tym jak jednak ciężko o jakąkolwiek prawdziwą zmianę w wielu dziedzinach.
Pewnie, że zauważam, że są rzeczy, których wtedy nie było albo jednak były inaczej, czyli przede wszystkim - Internet - i to co on za sobą pociąga. Oni o nim w tych latach 60 nie rozmawiali, ale wiele tego, co z tego internetu wynika, jednak opisali już wtedy, no bo np taki fragment:
(Lem do Mrożka, zresztą będzie tu także o innym problemie czyli super-szybkim przyroście materiału do poznania i świadomości że nie będzie można poznać wszystkiego:) [pisze, że czyta bardzo dużo literatury quasi-naukowej aby zaatakować problemy sztuki i literatury metodami nauki ścisłymi]
"...więc pewne entia zasadnicze, jak problem ducha ludzkiego, kultury, cywilizacji, mitów, empirii, świadomości, systemów społecznych - okropność to wszystko razem, oceany i każdego ranka zabierając się do lektury kolejnej partii tych tomów opasłych, odczuwam ową straszliwą niemożność, daremność, jałowość i samego zamierzenia i wysiłków moich, które dążą do wytłoczenia ze zwałów materiału pewnych dyrektyw zasadniczych; a to także przy świadomości  nieustającej, że świat zalewany jest w każdej minucie masami informacji fikcyjnej i naukowej i że jedynym godnym człowieka zajęciem byłoby nie pomnażanie istniejącej już, a wciąż lawinowo rosnącej ilości książek, ale, na odwrót, redukowanie, pomniejszanie, ograniczanie, uszczuplanie, ponieważ w tych pustyniach bezkresnych, w tych składach, w tych bibliotekach pod niebiosa puchnących czort się nie może wyznać już, owe Wezuwiusze tryskające informacjami coraz bardziej specjalistycznymi, rozsadzają wszelką integrację człowieczeństwa, ta symultatywna naraz-mnogość hipotez, eksplikacji, wyjaśnień, systemów, prozpozycji, ujęć, koncepcje koncepcji jest stygmatem wieku. (...)" [To jest, zauważ, jedno zdanie wszystko :) ]
Na co mu potem Mrożek w liście odpowiada:
"Że nie pomnażać, ale uszczuplać by się przydało, z tym się zgadzam, tutaj szczególnie widzi się rozlazłość baroku, nowego baroku.(...) Nikt już nikogo prawie nie słyszy, chociaż wszyscy krzyczą, więc każdy krzyczy coraz głośniej, żeby być usłyszanym, co powiększa tylko hałas i coraz bardziej uniemożliwia porozumienie. A w dodatku wszyscy nie tylko krzyczą ale i pędzą, krzycząc. Oczywiście nie mają pojęcia dokąd, tak samo jak coraz mniejsze ma znaczenie, co się krzyczy, bo krzyknąć tak głośno, żeby tylko być chociaż dosłyszanym, zauważonym, to już samo w sobie jest trudne i samo w sobie wystarczy. Więc ponieważ wszystko co mądrzejsze i bardziej skomplikowanie do krzyczenia nie najlepiej się nadaje, krzyczy się coraz grubsze i prostacze rzeczy, ideałem będzie oczywiście niedługo już, zwyczajne a krzepkie "Hu-ha" albo "Hej". W każdym razie gwar a mknięcie coraz to większe."
To co piszą, według mnie oczywiście, bardzo pasuje do tego co mamy za oknem teraz w roku (jeszcze) 2014. Także do Internetu, ale nie tylko. Rozwój różnych mediów (radio, prasa, telewizja) jeszcze bardziej zwiększył i nakręcił i tę ilość informacji, która nas zalewa i tę głośność - z jaką trzeba krzyknąć, żeby cię usłyszano. Oczywiście "głośności" używam jako metafory bo głośniej to znaczy też: zdjąć majtki na scenie (chociażby się to robiło w absolutnej ciszy).
Ale teraz, odkąd istnieje Internet, to do tego krzyku, mam wrażenie, czują się powołani już i zwykli ludzie, piję oczywiście też do tego naszego ukochanego Facebooka.
Widziałem mema (a jakże), który mi się spodobał: Kiedyś chciałem słyszeć co myślą inni, odkąd istnieje Facebook wiem jak głupie było moje marzenie :)
W każdym razie, co dwie pary oczu (naszych przynajmniej) to nie jedna i mózgi mamy jednak trochę inne, więc może Ty zobaczysz coś czego ja nie dostrzegam, lukę jakąś w moim rozumowaniu, albo lukę w rozumowaniu Lema/Mrożka. Mi się wydaje, jak sobie tę korespondencję czytam, że wiele rzeczy, o których napisali jest bardzo aktualna do dziś, i jak już pisałem, trochę mnie to niepokoi, bo zastanawiam się czy jakiekolwiek pozytywne zmiany pisarze są w stanie wzniecić. Pisali tam o różnych głupich rzeczach, które ludzie robią, mija 50 lat i nic się nie zmieniło. Pesymizm do potęgi :)
Pomyśl też nad rzeczami nowymi, co się jednak zmieniło, co jest nowego, oprócz tego Internetu, większego wyzwolenia kobiet i innego traktowania jednak sprawy gejowskiej. Bo to są rzeczy, które ja widzę, które są inne niż w tych latach 60. Oczywiście powinieneś do tego poczytać też te dzienniki i korespondencje, ale pewnie masz i jakieś inne źródła swoje. Kto wie, może nawet jesteś jeszcze z czasów prehistorycznych, tylko się nie przyznajesz i różne rzeczy wiesz z doświadczenia nawet. You weren't  Dżizas? Were you?
Na pewno jeszcze będę chciał poruszyć temat cywilizacji plastiku, o której przez dwa listy pisał Mrożek, bo wyobraź sobie, będąc w domu na Święta Bożego Narodzenia, zauważyłem, że mama używa ciągle plastikowego kubeczka z McDonalda, który do domu przywiozła siostra w Święta Wielkanocne. Po każdym użyciu myje go (jest to plastikowy przezroczysty, nie tekturowy, kubeczek, chyba się w nim sprzedaje taką kawę z tofii czy cóś, a może i szejki teraz też) a potem używa ponownie, do odmierzania składników do ciasta: mąki, cukru, dziecięcych płodów. Ubija w nim jajka, miesza różne rzeczy, potem myje i używa powtórnie i tak od Wielkanocy sobie tego kubeczka używa aż po Boże Narodzenie i pewnie dłużej jeszcze będzie go używała. I okazuje się, że trwałość takiego kubeczka jest zaskakująco długa a przydatność i funkcjonalność zaskakująco wysoka. I sobie pomyślałem, że takich cudownych kubeczków przez ten czas, ja wywaliłem do kosza ok 6 lub 7 (a nie jestem przecież tak częstym gościem w macu a jak już jestem to i nie pijam takich fiu-bździu zawsze, bo są za drogie na moją kieszeń). Ja to ja, potem sobie pomyślałem że takich kubeczków w jednym Macu wyrzuca się dziennie kilkaset. I teraz sobie policz, ile to dni od Wielkanocy do grudnia i ile tych Maców mamy w tej Warszawie samej. A moja mama do dziś dzień używa tego jednego kubeczka.
I zobacz ile takich pożytecznych kubeczków się dzień w dzień wywala w chuj. Chcę go dostać jako wiano ślubne i niech zostanie on rodzinną moją pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie.
A Mrożek o tym wszystkim już pisał w latach 60, o czym Ci napiszę innym razem, bo teraz jest już po północy, umysł mam nietrzeźwy a i czekam na mojego człowieka o ciepłych dłoniach, który wraca ze swoich świąt, tylko mu pociąg stanął w szczerym polu i przymusowy ponadgodzinny postój odbywał a ja czekam na te ciepłe dłonie od 3 godzin i to czekanie sobie zapycham produkując te moje przelane na elektroniczny papier wątpliwości i obawy, co do których, bardzo proszę Cię o ustosunkowanie się. Kończę, wstydu oszczędzam.

Twój Tomek, co pierdzi w stołek.